Nr konta: 49 1240 1994 1111 0010 3092 3882. Przekaż nam 1,5% podatku. Wpisz nasz KRS 0000 342 704 w swoim zeznaniu podatkowym lub skorzystaj z darmowego programu do rozliczenia PIT

Opuścili ojczyznę, żeby nie żyć w ciągłym strachu. Poznaj historię Artema i Darii

Artem i Daria musieli uciekać z Białorusi w obawie o swoje bezpieczeństwo. Teraz mieszkają w Polsce. Wciąż boją się o swoich bliskich, którzy pozostali w ojczyźnie. Spotkały ich represje tylko dlatego, że w sposób pokojowy walczyli o prawo do sprawiedliwych wyborów.  Od tamtej chwili ich życie stało się koszmarem. Przeczytajcie poruszającą relację Artema, który z żoną musiał porzucić wszystko – ojczyznę, rodzinę, dom, pracę, przyjaciół – i w wieku 31 lat jest zmuszony zacząć życie od nowa w naszym kraju.

Mam na imię Artem i niedawno przeprowadziłem się do Polski. Bardzo nam się tu podoba, mimo że jesteśmy tu dopiero od niedawna. Miło jest czuć się bezpiecznie i nie drżeć na dźwięk każdego dzwonka do drzwi. Powinienem chyba opowiedzieć o sobie, jak to się stało, że musiałem zostawić rodzinę, przyjaciół, pracę, mieszkanie i wyjechać do innego kraju, aby zacząć wszystko od nowa.

Jestem Białorusinem. Do niedawna ten kraj był mało znany światu. Za granicą, jeśli ktoś pytał skąd jestem, łatwiej było powiedzieć, że z Rosji, bo trudno było wytłumaczyć, że to mały, spokojny kraj położony na wschodzie Europy. Kraj z uśmiechniętymi i spokojnymi ludźmi. Ale rok 2020 pokazał światu, jakie okrucieństwo, cynizm, obojętność i bezprawie może być w pozornie europejskim, cywilizowanym kraju.

Mam 31 lat i służyłem w wojsku w 2008 roku. Służyłem w słynnej dziś na cały świat jednostce wojskowej 3214 (Trzecia Wydzielona Brygada Specjalnego Przeznaczenia). Odsłużyłem półtora roku, po demobilizacji przeszedłem w stopniu sierżanta sztabowego na stanowisko dowódcy oddziału. Po służbie poszedłem do pracy w służbach mundurowych, w SMSN (Special Purpose Police Regiment), obecnie ta jednostka nazywa się OMON. W czasie służby przeszedłem testy kwalifikacyjne na „prawo noszenia bordowego beretu”. Pracowałem przez dwa lata i zrezygnowałem z pracy z powodu nieporozumień z kierownictwem. Pozostało tam wielu moich przyjaciół, towarzyszy i kolegów, z którymi utrzymywałem stały kontakt do sierpnia 2020 roku.

Moja żona Daria i ja, jak wszyscy aktywni, rozsądni Białorusini, wzięliśmy aktywny udział w kampanii wyborczej alternatywnych kandydatów do wyborów prezydenckich w Republice Białorusi. Składaliśmy podpisy pod alternatywnymi kandydatami, chodziliśmy na pikiety, wiece, staliśmy w łańcuchach solidarności, gdy jeden po drugim kandydaci zaczęli być usuwani z wyścigu wyborczego i więzieni. Pisaliśmy skargi do CKW (Centralna Komisja Wyborcza Republiki Białorusi), gdy z nieuzasadnionych powodów nie rejestrowano silnych kandydatów.

Zanim przeprowadziłem się do Polski pracowałem jako kierowca międzynarodowy, a 9 sierpnia 2020 roku wyjechałem w podróż po południu, ale udało mi się z żoną zagłosować tego dnia, z białą bransoletką na ręku, składając kartę do głosowania w harmonijkę. I nie potrafię powiedzieć, jak bardzo ucieszyło mnie to, że wszyscy to robią, wszyscy są tego samego zdania co my, wszyscy chcą zmian na lepsze. Moja żona i ja chodziliśmy po mieście, rozdając zimną wodę, ciastka i owoce wolontariuszom, którzy prowadzili rejestr tych, którzy głosowali. I ciągle myśleliśmy: to jest to! Na pewno wygramy! Ale jacy chamscy i prostaccy byli nauczyciele, dyrektorzy, którzy byli w lokalach wyborczych.  Byli nieuprzejmi, byli wściekli, że ludzie składali karty do głosowania w niewłaściwy sposób. Pamiętam, jak jeden z członków komisji przysięgał, że karty do głosowania są złożone i mówił: „Nieważne, jak je złożysz, nic się nie zmieni…”. Policjanci nie wpuścili niezależnych obserwatorów. Biedne dziewczynki i chłopcy musieli stać na zewnątrz w upale i próbować zaglądać w okna, aby coś zobaczyć. Ale oni liczyli liczbę osób, które głosowały.

Wyjechałem na wyjazd w dobrym nastroju, czekając na zwycięstwo Swietłany Tichanowskiej. Byłem pewien, że nie może być inaczej.

Wieczorem 9 sierpnia straciłem kontakt z żoną i byłem już w Rosji. Z kanałów telegramowych dowiedziałem się, że wiele lokali wyborczych nawet nie podało wyników głosowania (nasz nie był wyjątkiem), a Łukaszenko wygrał z wynikiem ponad 80%… To po prostu możliwe! Zrozumiałem, że wszyscy zostaliśmy oszukani, a nasze wybory zostały skradzione. Na całej Białorusi zaczął znikać Internet. Kiedy jednak pojawił się na krótko, materiał filmowy, który ludzie zamieszczali w sieci, był przerażający. Ludzie nie tylko byli bici, ale i zabijani! Nieuzbrojonych i pokojowo nastawionych obywateli, którzy po prostu protestowali i nie byli zadowoleni z wyników liczenia głosów, zastrzelono na miejscu. Ludzie byli rażeni granatami ogłuszającymi, byli brutalnie bici, próbowano ich okaleczyć. Dasha opowiedziała mi, jak nawet dzieci były brutalnie bite i przetrzymywane bez litości…

Sam też widziałem filmik, który lepiej niż słowa oddaje horror, jakiego dopuścili się „ludzie”, którzy mieli nas chronić poprzez ścisłe przestrzeganie prawa, ale ci tzw. „ludzie” właśnie zabijali swoich własnych obywateli…

Oglądając ten film, poznałem „ludzi”, z którymi służyłem, szkoliłem się, przyjaźniłem… I zobaczyłem, co oni robią, że są mało podobni do tych chłopaków, z którymi spędziliśmy trudne lata naszej służby. Bolało mnie, że ci, z którymi jadłeś z tego samego talerza, biegałeś kilometrami i pomagałeś nosić jego karabin, po prostu biją i zabijają cywilów…

Nagrałem filmik, w którym publicznie zrzekłem się prawa do noszenia bordowego beretu. Ten beret jest symbolem męstwa, odwagi i honoru. Ale wydaje mi się, że mam zupełnie inne wyobrażenie o tych cechach żołnierza czy po prostu zwykłego człowieka. Takiego, który nigdy nie zastrzeliłby nieuzbrojonego człowieka, który nigdy nie rzuciłby granatem błyskowym w babcię, który nigdy nie pobiłby dziewczynki za włosy i nie ciągnął jej po asfalcie, który nigdy nie uderzyłby dziecka.

Po moim filmie zaczęli mi grozić, nazywali mnie zdrajcą, Judaszem. Chociaż nie mogę zrozumieć, kogo zdradziłem… Może ludzi, których przysięgałem chronić, może konstytucję? Prawdopodobnie mają własną wypaczoną prawdę i własne normy moralne, w których ktoś jest bardziej równy niż reszta, a czasem nie podlega prawu.

Kiedy zaniosłem legitymację i czerwony beret do jednostki, żeby im go oddać, myślałem, że stamtąd nie wyjdę. Ale wszystko poszło zaskakująco gładko. Wyszedł dowódca jednostki, wziął mój beret i legitymację, pożegnał się i odszedł. Odwróciłem się i odszedłem w moim nowym cywilnym kierunku, gdzie sumienie jest ważniejsze niż regalia i jakieś tytuły. Później dowiedziałem się, że istnieje nagranie wideo, na którym ja i moja żona, z tymi samymi ludźmi, byłymi i obecnymi oficerami, uczestniczymy w pokojowych protestach i opowiadamy się przeciwko przemocy. Na naszych zdjęciach widniał napis „ZDRAJCA”. I ten film został pokazany wszystkim pracownikom jednostek 3214 i SOBR. Żeby znali naszą twarz.

Moja żona i ja nigdy nie przestaliśmy chodzić na pokojowe protesty, zarówno w rodzinnym Żodino, jak i w Mińsku. We wrześniu, na jednym z takich masowych niedzielnych wieców, zostałem złapany przez policję tuż przy wyjściu z metra. Nie miałem nawet czasu, by wziąć w nim udział, nawet spojrzeć na Nemigę. Było nas trzech, ja i dwóch znajomych, również byłych żołnierzy w jednostce wojskowej 3214. Nie mieliśmy ze sobą żadnych symboli, po prostu wyszliśmy z metra i to wystarczyło, żeby nas zatrzymano, mówiąc, że w niedzielę nie ma po co chodzić. Musimy oddać hołd, nie bili nas, nawet gdy oddali w ręce funkcjonariuszy oddziału partyzanckiego, żołnierz OMON-u prosił, żeby nas nie bili. Przecież ja go znałem, służyliśmy w tym samym plutonie. Po drodze zaproponował, że mnie puści, ale chłopaki będą musieli zostać. Powiedziałem, że albo nas wszystkich wypuszczą, albo nas wszystkich zabiorą. Mój były kolega powiedział, że szanuje mój wybór i żałuje, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach.

Dalej, jak u wszystkich innych, duszne „szklanki” (są to wąskie żelazne szafki około 1000 cm/50 cm, w których są dwie małe okrągłe dziurki o średnicy 5 cm, gdzie nawet jeden nie ma czym oddychać, ale wciska się tam tyle osób, ile mogą wepchnąć. Nie trwało to długo, jak tylko zebraliśmy pełną „Gazelę” protestujących (a właściwie przypadkowych ludzi, jak się później okazało), zaprowadzono nas do oddziału partyzanckiego.

W komisariacie ustawiono nas pod ścianą, gdzie każdy przechodzący obok „policjant” uważał za konieczne kpić lub żartować, bo wydawało mu się to bardzo zabawne, ale wyszło to głupio i niestosownie. Spuścili nas wszystkich do piwnicy i posadzili na krzesłach. Spodziewałem się bicia, ale po pierwszych zatrzymaniach w sierpniu funkcjonariusze mieli chyba rozkaz, żeby nikogo nie krzywdzić i chyba mieliśmy szczęście pod tym względem.

Zaczęli wzywać wszystkich po kolei, nagrywać nas na wideo i zmuszać do podpisywania fałszywych protokołów, że braliśmy udział w nielegalnej imprezie masowej. Nie podpisałem tego protokołu, ale to nie miało większego znaczenia. Byliśmy tylko nazwiskiem i imieniem, które można było wykorzystać do wymyślenia każdej zbrodni. Następnie przewieziono nas do Akrestino, gdzie przyjęto nas według standardowej procedury, z pełną rewizją i nagimi przysiadami. Gdy wprowadzono nas do cel, była już noc. Tego wieczoru nikt nie mówił zbyt wiele, wszyscy byli wyczerpani i zdruzgotani. Ranek zaczął się od okrzyku strażnika: „Pobudka, owady! Otworzyli celę i kazali mi wybiec na korytarz, w celi strażnicy w kominiarkach przewracali materace i poduszki po podłodze. Ale nie bardzo rozumiem, dlaczego, przecież nie mieliśmy żadnych rzeczy osobistych. W celi było nas 6 osób: dwóch programistów, student, robotnik budowlany, ja – kierowca i kolega ochroniarz. Dzień był długi, spędzony na rozmowach i opowiadaniu naszych historii. Karmiono nas po prostu okropnym jedzeniem, a ja nic nie jadłem, tylko piłem tzw. herbatę. A najśmieszniejsze było to, że wisiał cennik, który mówił, że będziemy musieli zapłacić 0,5 stawki bazowej (13,5 rubla) za dzień za tak zwane „jedzenie”.

Udało nam się otworzyć okno przez kraty. I widzieliśmy punkt kontrolny z grupą ludzi, gdzie tłoczyli się krewni zatrzymanych. Każdy mógł zobaczyć swoich bliskich, ja również zobaczyłem swoją żonę i przyjaciela, i od razu poczułem się lepiej.

Następnego dnia rozpoczął się „proces”. Przyniesiono laptopa i wyprowadzono wszystkich z cel na korytarz, pod ścianę. Za nimi szedł postawny milicjant w cywilu, Dmitrij Aleksiejewicz Karpenko (zapamiętam go do końca życia). Pochodził z Wydziału Spraw Wewnętrznych Okręgu Partyzanckiego i robił inwentaryzację mienia, gdzie był bardzo grzeczny i uprzejmy, ale jak się później przekonaliśmy był to człowiek przebiegły i podstępny, który bez wyrzutów sumienia kłamał i opowiadał kłamstwa o wszystkich w sądzie. Powiedział nam, że lepiej jest przyznać się do winy, dostać grzywnę i iść do domu. Wszystkie cele izolacyjne były przepełnione i bardziej sensowne było ukaranie nas grzywną. Podjąłem decyzję, że nie przyznam się do winy! Nic nie zrobiłem.

Tak się złożyło, że byłem pierwszy na tym procesie. Wezwano mnie do biura, gdzie był laptop i sekretarka. Była niegrzeczna i krzyczała, choć nie wiadomo za co, ponieważ wszyscy, którzy byli tego dnia sądzeni, byli grzecznymi i kompetentnymi ludźmi. Nawiasem mówiąc, jak się później okazało, prawie każdy zatrzymany miał wyższe wykształcenie, a niektórzy mieli ich więcej niż jedno. Usadzili mnie na krześle przed laptopem i zobaczyłem sędzię N. Dedkovą. Czytała mi raport oficera, na podstawie którego sporządzono protokół zatrzymania. Byłem bardzo rozbawiony i smutny zarazem, bo czas i miejsce mojego aresztowania nie pokrywały się z rzeczywistością. Cierpliwie wysłuchałem sędziego, a potem opowiedziałem swoją wersję. Jak zostałem zatrzymany za nic, w pobliżu wyjścia z metra o zupełnie innej porze, a w ogóle, to tam są kamery przemysłowe i gdyby dodać zapisy do sprawy, to okazałoby się, że funkcjonariusz, który pisał raport, kłamał. Sędzia poprosił mnie, abym wstał i zawołał do laptopa oficera, który pisał raport. I wszedł ten sam prokurator Karpenko, którego pierwszy raz spotkaliśmy na milicji. Usiadł przy laptopie, udał, że coś podpisuje, a tak naprawdę tylko machnął długopisem po stole. Karpenko powiedział, że protestowałem przeciwko „uczciwym” wyborom w Republice Białorusi, widział, jak wymachiwałem rękami i wykrzykiwałem polityczne hasła.

Ale kiedy zapytałem, co mam na sobie i skąd wie, że to ja, funkcjonariusz nie potrafił odpowiedzieć. Mimo tych wszystkich nieścisłości i uwag sędzia stwierdziła, że nie ma powodu, aby nie ufać zeznaniom policjanta i skazała mnie na 10 dni aresztu administracyjnego. Pomimo tego, że przez 31 lat mojego życia nigdy nie zostałem pociągnięty do odpowiedzialności administracyjnej ani tym bardziej karnej. Z wyjątkiem fotoradarów.

Ponownie stałem na korytarzu, twarzą do ściany. Rozdarła mnie niesprawiedliwość i bezsilność, byłem bardzo zły.

Następnie wezwano studenta, który właśnie skończył 18 lat. Był w metrze, żeby wynająć mieszkanie. Po ogłoszeniu, że metro nie pojedzie dalej i trzeba się wspiąć na naziemną komunikację miejską, został schwytany na przystanku autobusowym. Nie miał symboliki, był z plecakiem, w którym były notatki. Właśnie rozpoczął studia w tym roku i chciał wynająć mieszkanie. Ale to wystarczyło do aresztowania. Student był przerażony, trząsł się. Posłuchał D.A. Karpenki i w pełni przyznał się do zarzutów. Wyrokiem było 15 dni aresztu administracyjnego.

Tego dnia wszyscy dostali od 10 do 15 dni aresztu, wydawało mi się, że na chybił trafił. Nieważne, kim byłeś, jaki był stopień twojej winy, czy w ogóle byłeś winny, mało kto się tym interesował. Jedynym, który został ukarany grzywną i zwolniony, był starszy człowiek. Ale miał problemy zdrowotne i był zagrożony śmiercią. Dlatego nikt nie chciał brać odpowiedzialności i został zwolniony z grzywną w wysokości 20 baz.

Po „próbie” zaczęli nas wszystkich przygotowywać do „wyjścia na scenę” w Żodino. I znowu duszna szklanka, w niej gromada ludzi, długa podróż. W Żodino znowu upokarzające nagie kucanie, dokładna rewizja i nowa cela, już dla 10 osób.

Wszyscy towarzysze z celi byli bardzo dobrze wykształceni, dobrze wychowani i czyści. W tej kwestii nie było między nami sporów. Wszyscy otrzymali swoje paczki i mieliśmy już długopisy, kartki, warcaby i szachy z chleba. Nie było źle, udzielaliśmy się towarzysko, organizowaliśmy turnieje i zabawy intelektualne. Gdyby nie traktowano nas jak zwierzęta, gdyby nie zostawiano w nocy zapalonego światła, gdyby nie zabierano nam materacy, byłoby nam lepiej, niż sobie wyobrażałem. Wszystko dzięki moim współtowarzyszom cierpienia.

Wydawało mi się, że postawa w Żodino była lepsza. Przynajmniej nas nie tknęli, tylko odsiadywaliśmy swoje w niewoli. Nawet karmili nas trochę lepiej, czasem nawet coś zjadłem.

Wyszedłem na wolność wychudzony, zarośnięty, ale z podniesioną głową. Przywitała mnie żona, brat i dobry przyjaciel. Bardzo się cieszyłem, że ich widzę.

Po krótkim czasie czekał na mnie drugi „proces”, ale już w Żodzinie. Nagrano nas podczas protestu w mieście, a potem wszyscy zostali wezwani do sądu. Tam dostałem 15 stawek bazowych mandatów za stanie w mieście z flagą narodową w rękach.

Zacząłem pomagać wolontariuszom, szukałem ofiar takich jak ja, pomagałem im płacić ogromne kary, spotykałem się z nimi, rozmawiałem, wspierałem moralnie.

Policjanci zaczęli często do mnie przychodzić, przesłuchiwali, zabierali mnie do prokuratury, zastraszali, szantażowali, proponowali współpracę. Do pracy przyszedł list, w którym domagano się wpływu na moją postawę obywatelską aż do zwolnienia z pracy włącznie.

Kiedy przekraczałem granicę – co robiłem często, dwa razy w miesiącu – byłem stale poddawany wzmożonym rewizjom z demontażem tablic samochodowych i próbami konfiskaty sprzętu elektronicznego. Jak zrozumiałem, znalazłem się w bazie „niepożądanych obywateli” (nie wiem, czy tak to się nazywa, ale tak mi powiedział jeden ze strażników granicznych) z powodu mojej postawy obywatelskiej. Po tym, jak zaczęto zatrzymywać wszystkich aktywnych obywateli w mieście i wszczynać przeciwko nim sprawy karne, zdałem sobie sprawę, że muszę wyjechać. Ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy, była wiadomość, że „policja” mnie szuka i krąży po sąsiadach wypytując o mnie i proponując, żeby napisali coś na mnie, żeby był powód do zatrzymania i wsadzenia mnie do więzienia.

Moja żona i ja złożyliśmy wniosek o wizy humanitarne i wyjechaliśmy do Polski przez Rosję. Teraz jesteśmy na początku naszego nowego życia, w nowym kraju. Ale nie boimy się zaczynać wszystkiego od zera, gdzie nic nam nie zagraża. Jesteśmy jedną z wielu białoruskich rodzin, które musiały uciekać dla własnego bezpieczeństwa. Pozostaje nam jednak obawa o naszych bliskich, którzy mogą znajdować się pod presją z powodu naszych postaw obywatelskich.

Jak możesz  pomóc Białorusinom?

Nie bądź obojętny na los naszych sąsiadów. Włącz się w pomoc potrzebującym z Białorusi i ulżyj im w cierpieniu! Wpłacając dar na rzecz potrzebujących z Białorusi, zapewniasz im najpotrzebniejsze środki niezbędne do przetrwania.

Rate this post
Close Menu
×

Zapisz się do newslettera

Wyrażam świadomą, dobrowolną i odwoływalną zgodę na otrzymywanie w przyszłości informacji o działalności ADRA Polska w postaci Newslettera za pomocą środków komunikacji elektronicznej.

Akceptuję, po zapoznaniu się, Politykę prywatności przetwarzania moich danych osobowych przez Administratora danych osobowych, którym jest ADRA Polska. Dane przekazane będą przetwarzane wyłącznie w celach obsługi zapytań. Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne do realizacji ww. celu. Pozostałe informacje odnośnie ochrony przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności Administratora.

Skip to content

Zapisz się do newslettera

Wyrażam świadomą, dobrowolną i odwoływalną zgodę na otrzymywanie w przyszłości informacji o działalności ADRA Polska w postaci Newslettera za pomocą środków komunikacji elektronicznej.

Akceptuję, po zapoznaniu się, Politykę prywatności przetwarzania moich danych osobowych przez Administratora danych osobowych, którym jest ADRA Polska. Dane przekazane będą przetwarzane wyłącznie w celach obsługi zapytań. Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne do realizacji ww. celu. Pozostałe informacje odnośnie ochrony przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności Administratora.

 

Subscribe to the newsletter

I give my informed, voluntary and revocable consent to receive information about ADRA Polska\'s activities in the future in the form of the Newsletter by means of electronic communication.

I accept, after reading, the Privacy Policy for the processing of my personal data by the Personal Data Administrator, which is ADRA Polska. The data provided will be processed only for the purpose of handling inquiries. Providing data is voluntary, but necessary to implement the above-mentioned purpose. Other information regarding the protection of personal data processing can be found in the Administrator\'s Privacy Policy.