Czy kraj tysiąca wzgórz – Rwanda – symbol wojny, cierpienia i śmierci może nas czymś zaskoczyć? Czy to możliwe, że my, Europejczycy, będziemy zachwyceni Rwandą? Prezentujemy wywiad z Niną Mocior, koordynatorką projektów realizowanych przez Chrześcijańską Służbę Charytatywną (ChSCh) i Fundację ADRA Polska w tym kraju, a współfinansowanych w ramach polskiej współpracy rozwojowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w 2011 r. Nina opowiada, jak naprawdę wygląda życie w Rwandzie, która 17 lat temu została dotknięta tragedią ludobójstwa.
– Na początku tego roku w ramach Wolontariatu Europejskiego (EVS) współrealizowanego przez ChSCh wyjechałaś do Rwandy, by prowadzić tam kursy pierwszej pomocy. Co Cię do tego skłoniło?
– To bardzo długa historia… Kiedy dowiedziałam się, że jest taka możliwość, powiedziałam sobie po prostu: „Dlaczego nie?” i wysłałam aplikację. Ale dopiero, jak potwierdzono mój wyjazd, przyszedł czas na refleksję i zastanowienie. Kiedy rozmawiasz z rodziną i przyjaciółmi i mówisz, że jedziesz na kilka miesięcy do Afryki, to musisz się liczyć ze sprzeciwem. Samo przekazywanie takiej informacji jest bardzo trudne. Tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy to robiłam, zdałam sobie sprawę, jaką decyzję podjęłam. To takiego rodzaju przygotowania uświadamiają prawdziwe motywy wyjazdów do Afryki i w ogóle w nieznane. Myślę, że w każdym przypadku jest to ciekawość i chęć przeżycia przygody, ponieważ o Afryce i wspaniałych wyprawach czyta się z zapartym tchem w „National Geographic”, a wolontariusze powracający z Afryki opowiadają niesamowite opowieści o dzieciach, szkołach i sytuacji życiowej Afrykańczyków. Ja miałam zadanie do zrealizowania – prowadzić szkolenia z pierwszej pomocy i pracować z dziećmi. To właśnie przekazywanie takich umiejętności było dla mnie pobudką do wyjazdu: pomagać w rozwoju i wpływać na życie innych. Inny powód był bardzo prozaiczny i pochodził z mojego wcześniejszego doświadczenia i mojej pasji – Iranu. Wyjazdy tam przekonały mnie, że często mylnie oceniamy kraje kulturowo inne od naszego. Zdawałam sobie sprawę, że Afryka nie jest taka, jaką nam pokazują i o jakiej uczą na uniwersytetach. Że Afryka to nie tylko obraz biedy i śmierci, a piękno tego kontynentu to nie tylko wspaniale zorganizowane safari i zwierzęta, jakie możemy zobaczyć tylko w zoo. I wielość zdjęć z dziećmi i słoniami. Że jest coś pośrodku, a kwestia rozwoju kontynentu i poszczególnych społeczności to nie jest sprawa prosta, o której tak łatwo mówić w mediach.
– Pierwsze wrażenia po przylocie do Rwandy?
– Czy mówisz o wrażeniach po przylocie czy ogólnym szoku, jaki przeżyłam w pierwszych dniach? Po samym przylocie była to oczywiście zmiana temperatury o 40 stopni, bo w Warszawie było – 15, a w Kigali – piękny i parny wieczór, koniec pory suchej z temperaturą 25-30 stopni. Wiem, że zabrzmi to dosyć dziwnie, ale nie widząc na horyzoncie wielu białych twarzy, zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś u siebie. Pamiętam też notę z mojej wizy: „Witamy w kraju tysiąca wzgórz i miliona uśmiechów”. I ten uśmiech to prawda! Ludzie są pogodni i pomocni. Jak następnego ranka wyszliśmy na miasto, to zobaczyłam prawdziwą afrykańską zatłoczoną i gwarną ulicę, gdzie każdy się uśmiecha do muzungu (‘biały’), dzieci podchodzą, witają cię i dotykają. I ta piękna pogoda. I małe busiki z opowieści o afrykańskim poczuciu czasu. Niestety również te obrazki z opowieści o biednej Afryce i dzieciach żyjących w nędzy…
– Kiedy udajemy się do innego państwa, powinniśmy poznać bliżej jego zwyczaje i kulturę, po to by nie popełnić jakiegoś nietaktu bądź nie narazić się na niebezpieczeństwo. Na jakie rzeczy musi zwrócić uwagę ktoś, kto wyjeżdża do Rwandy?
– Wskazówek o podróżowaniu po Afryce jest mnóstwo i nie będę o tym mówić. Ale to, o czym nie piszą, to społeczne tabu ludobójstwa. Pamiętam Lynette z Kenii, z którą się zaprzyjaźniłam. Opowiedziała mi anegdotę o afrykańskiej starszej i samotnej kobiecie, której zadała kiedyś pytanie o rodzinę. Jej rozmówczyni była tym oburzona.
Jako że grupy etniczne (Tutsi i Hutu) nie różnią się aż tak znacznie, ciężko jest na pierwszy rzut oka wnioskować, do której grupy ktoś należy. Pierwsza zasada – pomimo wielu serdeczności w Rwandzie o rodzinę się po prostu nie pyta. W tym przypadku ta starsza osoba mogła być kobietą Tutsi, która straciła całą rodzinę podczas ludobójstwa, kobietą Hutu, która straciła rodzinę w wojnie domowej po ludobójstwie albo jej synowie siedzą w więzieniu za popełnione zbrodnie. Jej rodzina mogła też paść ofiarą zemsty już długo po ludobójstwie. Jest jeszcze jedna smutna możliwość – jej krewni zostali zabici, bo pomagali swoim sąsiadom i przyjaciołom, którzy należeli do innej grupy etnicznej. O ludobójstwie i przynależności etnicznej się NIE rozmawia, wymazano to z historii, wpisano na karty podręczników jako „problem etniczny”. Ma to wpływ również na obecny system polityczny kraju. Rwandyjczycy są bardzo podejrzliwi, kiedy zadaje się za dużo pytań.
– Co w lokalnych zwyczajach oceniasz za najbardziej niezwykłe, obce i jednocześnie ciekawe dla Europejczyków?
– Potwierdzenie faktu, że w afrykańskim domu nigdy nie zabraknie miejsca do spania i jedzenia. Oczywiście, w drugim przypadku jest gorzej, ale nawet jeśli każdy z członków rodziny ma zjeść tylko odrobinę ryżu, to i tak zaprosi do wspólnej biesiady. Poczucie wspólnoty jest niezwykle silne. Na przykład kategorycznie nie toleruje się złodziei, bliższa rodzina zabiera dziecko po śmierci rodziców i widać wzajemną pomoc w uprawianiu pola i wychowywaniu dzieci. Dla mnie najbardziej magiczna jest muzyka i wieczory w wioskach. W okolicach równika o 18 momentalnie zapada zmrok. Poziom elektryfikacji wsi wygląda nadal bardzo źle, więc wszyscy zbierają się przy drodze, rozpala się ognisko, słychać muzykę i rozpoczyna się taniec. Wiele razy śmiałam się, że dziecko afrykańskie szybciej tańczy niż chodzi, a ta energia, która to sprawia, płynie z ziemi – taniec afrykański ma w sobie tę tajemnicę, która pochodzi z animizmu. Tak samo jak biegłość w czytaniu znaków natury.
– Czy jest w kraju tysiąca wzgórz coś, co uznajesz za pozytywne, a czego nie ma w Polsce?
– Ludzie są znacznie biedniejsi, żyją niekiedy w strasznych warunkach, ale nie narzekają i dalej mają nadzieję na lepsze jutro. Każde kolejne dziecko jest dla nich darem od Boga. W okresie upamiętniania ludobójstwa wielokrotnie powtarza się słowa „jutro” i „pokój”. Nawet moi młodzi przyjaciele potwierdzali, że jak będzie pokój, to wszystko będzie dobrze. I kawałek ziemi, żeby ją uprawiać. Młodzi ludzie w Rwandzie są bardzo pracowici, wiedzą, że tylko ciężka praca (i edukacja dzieci) to ich szansa na lepsze jutro.
– Rwanda to kraj tragicznej historii i biedy. Jak oceniasz jego sytuację społeczno-polityczną 17 lat po ludobójstwie?
– Rwanda się rozwija bardzo szybko, obecnie od nowa tworzy się inteligencja i widać też zalążki stabilnej klasy średniej. Ekonomicznie i gospodarczo dobrze wypada również w porównaniu z sąsiadami. Jest też bardzo czysta, a Kigali jako stolica staje się regionalnym centrum gospodarczym. Mimo tych powierzchownych osiągnięć ludobójstwo nadal wpływa na system polityczny. Niestety można zaliczyć Rwandę do wojskowych systemów autorytarnych. Kwestia ludobójstwa nadal dzieli społeczeństwo, na zmiany jest jeszcze za wcześnie – potrzeba kilku pokoleń. W kraju wprowadzono bardzo kontrowersyjną politykę pojednania. Często zdarza się, że mordercy setek ludzi są wypuszczani z więzienia i wracają do swojej wsi, a ich indoktrynacja była tak silna, że nawet po pobycie w więzieniu i społecznej izolacji nadal nie czują się winni zbrodni. To wprowadza zamieszanie i problemy, które pojawiają się głównie wiosną, podczas odradzania się wspomnień ludobójstwa w kwietniową rocznicę.
Problemem jest bardzo duża liczba niepełnosprawnych, sierot oraz zgwałconych kobiet zarażonych wirusem HIV, które nieświadomie zarażają też swoje dzieci. Trauma ludobójstwa niekiedy uniemożliwia normalne funkcjonowanie, a to prowadzi do patologii społecznych – kradzieży, alkoholizmu i pogłębiania się biedy. Brak ojca lub matki przyczynia się do konieczności pracy dzieci, które nie mogą chodzić do szkoły. System edukacji też nie jest w stanie sprostać sytuacji – czasami dziecko idzie pierwszy raz do szkoły w wieku kilkunastu lat. Szkoły są przepełnione. Co ważne, nauczyciel nie jest pedagogiem w naszym rozumieniu tego słowa: często to osoba, która skończyła szkołę średnią i jest piśmienna. Przeciętny uczeń nie ma podstawowych materiałów edukacyjnych, więc idzie do szkoły posłuchać i „co złapie, to jego”. Zazwyczaj cały dzień nic nie je, a „instytucja” książki w zasadzie nie istnieje. Niewykwalifikowani nauczyciele nie są w stanie zająć się dziećmi ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi – niepełnosprawnymi ruchowo czy intelektualnie, niewidomymi, głuchoniemymi. Dzieci te są izolowane, do niedawna nawet zabijane jako nieprzydatne dla społeczeństwa. Uniemożliwia się ich integrację i rozwój.
– Z tych słów wynika, że choć Rwandyjczycy w wielu dziedzinach radzą sobie nieźle, wciąż potrzebują naszej pomocy…
– Oczywiście, że potrzebują. Projekty, które realizujemy w Rwandzie, to projekty rozwojowe. Zawsze to podkreślam. Oznacza to, że tym ludziom nie daje się gotowych produktów i rozwiązań – wszystko realizuje się w porozumieniu z lokalnymi władzami i społecznością. Jest to wspieranie ich rozwoju, dawanie wskazówek, ale główną pracę muszą wykonać oni sami.
Edukacja jest najważniejszą drogą do rozwoju, ale nie można patrzeć na nią przez pryzmat wskaźników makroekonomicznych – rozwój w tej dziedzinie nie zależy od rządu, ale od każdego z dyrektorów szkół i każdego z rodziców. Jako przykład rezultatów naszej pomocy chciałabym przedstawić mechanizm wpływu faktu wybudowania podjazdów dla wózków inwalidzkich w szkołach w ramach projektu Tubakire. Równolegle z budową w wioskach odbywały się spotkania dotyczące niepełnosprawności i prawa do edukacji, mówiono też, że w szkołach będą rampy i że już teraz dzieci mogą być samodzielne. Akcja informacyjna na poziomie lokalnym i budowa w szkołach spowodowały, że w kolejnym roku szkolnym do szkół zapisano o 30% więcej dzieci, a niepełnosprawnych było o 25% więcej. To jest nasz sukces – pomogliśmy wielu dzieciom przekroczyć progi szkoły. A uśmiechy tych szczęśliwych dzieci i podziękowania rodziców są bezcenne.
– Marzenia przeciętnego piętnastolatka w Polsce to na przykład skończyć szkołę czy zrobić karierę. O czym marzą dzieci w Rwandzie?
– Dzieci w Rwandzie marzą o tym, żeby pójść do szkoły. Edukacja w tym kraju tylko na poziomie podstawowym jest bezpłatna, piętnastolatek to osoba w pełni aktywna na rynku pracy. Granica wieku dziecięcego jest znacznie niższa niż w Polsce. Tylko 20% dzieci kończy szkołę podstawową, bo muszą pomagać na polu. Odsetek tych kontynuujących dalszą edukację jest jeszcze niższy. Pamiętam moment, kiedy rozdawaliśmy wózki inwalidzkie i jedna dziewczynka płakała i krzyczała z radości, że jutro idzie do szkoły. Wcześniej było to niemożliwe ze względu na jej niepełnosprawność. Dla nas prawo do edukacji to naturalne prawo każdego dziecka, tam niestety nie. A z moich obserwacji wynika, że dziewczynki marzą o byciu lekarzem lub modelką, a chłopcy to oczywiście urodzeni piłkarze, grający w piłkę, która jest zrobiona z liści bambusa lub bananowca.
– Czy jest jakaś ludzka historia, o której słyszałaś albo której byłaś świadkiem podczas swoich dotychczasowych pobytów w Rwandzie; która szczególnie Cię poruszyła i którą chciałabyś się podzielić?
– Każdy najmniejszy wątek opowieści z Rwandy można by wypełnić dowolną historią życia spośród setki. Każdy ma swoją niesamowitą historię. Poznałam wielu wspaniałych ludzi; czasami wiedziałam, że pochodzą z danej grupy etnicznej i miało to szczególny wydźwięk, a czasami były to po prostu ludzkie historie i dramaty. Najbardziej niezwykłe były historie chłopców z Centrum Dzieci Ulicy w Kigali, w którym pracowałam wraz z innymi
wolontariuszami. Często pierwszy raz do szkoły szli w wieku kilkunastu lat, ale mając marzenia, bardzo się starali. Byli zmotywowani przez okazywaną im pomoc. Wszyscy chłopcy zdali egzaminy państwowe po szkole podstawowej, a kilku z nich otrzymało też rządowe stypendia, dzięki którym mogli uczyć się za darmo lub nawet iść na studia. Jednym z nich był Fis, który swoje całe dzieciństwo spędził w Kongu jako dziecko-żołnierz, a po kilkumiesięcznej ucieczce i życiu w lasach trafił na ulicę w Kigali. Kiedy znaleźli go dyrektorzy ośrodka, stwierdził, że dostał drugie życie. Jest najlepszym uczniem i będzie miał stypendium na studia. Znalazł też swoją siostrę w obozie dla uchodźców (udało nam się go do niej zabrać; spotkali się po 13 latach). I to on jest tym, który motywuje wszystkich chłopców do pracy i nauki pomimo ograniczonych możliwości.
– Co Tobie osobiście dała dotychczasowa praca na rzecz dzieci w Rwandzie?
– Moja praca pokazała mi, jak niewiele wysiłku może zmienić całe życie tych dzieci. Dla nas to niewiele, a dla nich to wszystko, co mają. Pobyt w Rwandzie uświadomił mi też, jak kruche jest ludzkie życie oraz ile energii można mieć, ciesząc się z małych rzeczy, a także będąc z bliskimi. Pokazał mi, że każdy człowiek buduje historię, a świadczą o tym niezwykłe losy każdego z moich przyjaciół i ludzi, których poznałam. A szkolenia z pierwszej pomocy dały mi satysfakcję, że być może komuś ocali to życie.
– Dokończ zdanie: Lubię Rwandę za…
– Nie! Kocham Rwandę za całą prawdę, jaką kryją te wzgórza. I za te przepiękne uśmiechy!
– Twoje wyobrażenie kraju tysiąca wzgórz za 20 lat…
– To takie nieafrykańskie, myśleć o kolejnych 20 latach… Nie da się wyobrazić Rwandy w tak dalekosiężnej perspektywie. Ja życzę Rwandyjczykom tego, czego sami życzą sobie najbardziej – pokoju i edukacji dla ich dzieci. Oni już będą wiedzieć, co z tym zrobić.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Andrzej Wierzchowski
Razem dla Rwandy
Jeśli chcesz wesprzeć pomoc zagraniczną, w tym projekty realizowane przez ChSCh w Rwandzie, wpłać dar na konto Fundacji ADRA Polska, Partnera ChSCh:
Fundacja ADRA Polska
ul. Foksal 8
00-366 Warszawa
49 1240 1994 1111 0010 3092 3882.